środa, 17 czerwca 2015

II. Ten sen nazywa się Czas

Isabelle zmrużyła ciemne oczy. Czasami żałowała w głębi siebie, że nie są tak niebieskie jak Aleka, tylko takie nie-Lightwoodowe. W lśniących i błękitnych łatwej skryć niechciane łzy...
     Rozłożyła parasolkę, kiedy kolejne krople zaczęły rozgrywać marsza, uderzając o płyty chodnikowe. Towarzyszył im głuchy tupot ludzkich stóp, osób, których Isabelle Lightwood nie znała.
Central Park wyglądał tego dnia wyjątkowo ponuro. Coś wisiało w powietrzu - coś więcej niż swąd spalin opadający niżej, otaczając nogi w postaci szarej mgły, ale były to w rzeczywistości, chociaż zbyt nierealne, żeby być prawdziwe, jakieś uczucia schowane pod koroną tego dębu naprzeciwko. Jakieś niewypowiedziane słowa, które przywiązywała cały czas do końca własnego języka, ale które uciekły ze swojego wyimaginowanego więzienia i szeptały zawodząc do jej uszy.
Idź spać, czas poczeka...
Wokół unosił się srebrny pył. Przytłaczał za każdym razem, kiedy brała oddech nosem. Oczy łzawiły, ale to głupie by płakać z powodu bólu. Płacz i łzy są najbardziej błahymi powodami błędów - człowiek traci czujność, każde obrażenie powiększa się nawet siedmiokrotnie, a jak wisienka na torcie - przegrywa z wrogiem. Isabelle przegrała z żalem tak wiele razy, że omija go szerokim łukiem. Coś czaiło się za nią by wbić nóż w jej plecy...
    Odwróciła się machinalnie. Większość ludzi uznałoby ją za wariatkę. Co za słowo - wariatkę. Miało tyle nieprzyjemnych brzmień, tyle okropnych znaczeń…
   Usiedziała na ławce, składając parasolkę - sama nie wiedziała, dlaczego w ogóle ją otwierała - pozwalając, by krople deszczu plątały się w jej włosach, a potem znajdywały drogę na obojczyk i w końcu spływały po plecach, po kręgosłupie i ocierały się delikatnie, najłagodniej, jak tylko potrafiła spotkać się woda z runami, wysychały przy anielskich znakach, jakby były żarzącymi się węglami.
Naokoło było pusto. Czuła się samotnie. Nikt nie podszedł do niej, mimo, że była niedaleko garstka nastolatków, dwie starsze panie i para, prawdopodobnie niewiele starsza od Aleka.
Jakby tego było mało, wszystko chciało, żeby złapała przyjemną chorobę, którą Simon nazywał przeziębieniem, ale on zawsze mówił głupoty. Isabelle bolało. Armia maleńkich szpilek natarła na serce, powodując ból, przez który chciała wyć jak samotny wilk. Przez chwilę, dzień lub dwa czuła się wolna jak ptak. Chciała traktować go jak zmarłego. Jak mówiła do Clary - odżałowałaby go. Niestety, wielokrotnie powtarzane kłamstwo nie staje się prawdą. Brakowało jej zapachu spranych ubrań chłopaka, jego cieni kładących się pod powiekami, bladej skóry... Ale to wszystko było iluzją. Simon nie chciał być wampirem. Nawet jako Chodzący Za Dnia, sprawiał wrażenie najbardziej żywego, jak tylko może być umarły. To jedyny wyjątek, w którym kłamstwo stawało się prawdą.
Oczy same kleiły jej się do nu. Zerknęła przelotnie na biały zegarek, zauważając, że spóźnia się o wiele godzin. Czwarta, chociaż była dziewiąta. Nad jej głową, niczym aureola, zalśniły blade gwiazdy. Młody księżyc przypominał uśmiech, chociaż Isabelle - nie Izzy - nie było do wyjątkowo do śmiechu.
Zasnęła z mylą, że jej koszmar się ziścił. Odpychała, by sama nie zostać odepchniętą. Śniąc, lśniące łzy pociekły jej po policzkach, najbardziej szczere i niewinne, te wolne.

* * *

Barbara przetarła oczy. Obraz za oknem wskazywał, że było zbyt wcześnie, żeby wstać.
 — Ahoj? Ahoj...? — odchrząknęła, a jej głos był bardziej ochrypnięty, niż sądziła. Kilka dni spędzonych na statku odcisnęły na niej swoje piętno. 
Musiała przyznać, że mieszkanie Magnusa wyglądało dziwacznie w świetle dziennym, ale w nocy, był istną przesadą. Zasłona wyglądała jak duch, chociaż Barbara wiedziała, że duchy nie istnieją. Kryształowy żyrandol wyglądał tak delikatnie, jakby mógł w jednej sekundzie zwalić się na głowę jej, Eugenii i Thomasa. Panele były nowe, jak zresztą ściany wyglądały na świeżo pomalowane na pomarańczowy odcień, który w nocy był brunatny. Całe mieszkanie Mangnusa Bane'a pachniało czymś obcym i nowym.
Spojrzała z troską na swoje młodsze rodzeństwo. W jednej chwili serce podeszło jej do gardła i dudniło swoją własną melodię, która była słyszalna tylko dla niej. 
     Chciała wrzasnąć i wszystkich obudzić, ale to oczywiście nie wchodziło w grę. Młody brat był zbyt wycieńczony. Już kiedy pojawił się w domu jego sióstr, wyglądał jak cień samego siebie. Barbara uważała cienie za groźne - piękne, ale zdradliwe. Eugenia przez całą podróż cierpiała na okropne migreny. Zaraz po pojawieniu się u Bane'a zażądała tylko snu po poczęstunku i grzecznościowej filiżance herbaty. Dobrze, że czarownik nie zapomniał o herbacie. Z tym mogła czuć się niemal jak w domu.
W gruncie rzeczy, nie było źle. Po ucieczce z Anglii, mieli jakiś początek na innym kontynencie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwy. Pierwsze dni zawsze są trudne, bez znaczenia, jakie posiada się znajomości. Uważali, że to zresztą cud, że Wysoki Czarownik Brooklynu przyjął ich pod swój dach z tak otwartymi rękami. Isbell, córka Magnusa - Barbara dobrze wiedziała, że nie była jego córką, ale sama kruk lubiła, kiedy Magnus Bane zwracał się do niej pieszczotliwe "słonko", "groszku", "kruczku", "kotku", "córuś" - nie traktowała ich równie dobrze. Nikomu to z nich nie przeszkadzało, zważywszy, że nie mieli prawa się wtrącać. Najgorzej było, kiedy czarownik nazwał Thomasa "krukiem", a wtedy czarnowłosa dziewczyna, w gruncie rzeczy podobna do niej, aż czerwieniła się ze złości.
 — Jezu!
Barbara przez chwilę sądziła, że to Isbell. W ciemności, która ją otaczała, zauważyła tylko ciemne włosy, kruczoczarne oraz bladą cerę, wysoce wyrafinowaną białą sukienkę, o której mogła tylko pomarzyć. Dziewczyna wyższa od niej o głowę wyglądała jak wampir. Kobieta, mimo iż widziała wiele w życiu, nigdy nie widziała brzydkiego lub jasnowłosego wampira. Zazwyczaj nie myślała o tym, ale kiedy już przyszło to jej na myśl, to tłumaczyła obie, że albo starannie się selekcjonowali, albo farbowali włosy.
 — Posilane się Nephilim jest nielegalne. — Barbara zawahała się, robiąc krok w tył. Próbowała wziąć oddech, ale potem poczuła się, jakby miała płuca wypełnione kamieniami. Niezdrowa panika, bardziej niebezpieczna od innych rzeczy, nawet od tej obcej wampirzycy. Gdyby tak mogła dotrzeć do sztyletu, którego zostawiła na łóżku... 
Nieznajoma, prawdopodobnie najpiękniejsza białogłowa jaką widziała dotychczas Barbara. Kobieta - chociaż musiała się zastanowić czy nie jest młodsza od niej samej, ale mimo wszystko, wampiry pomimo przemijających wieków wyglądają tak samo - nie była podobna do Isbell pod wieloma względami, większymi lub mniejszymi. Kruk nie miała w swoim chodzie ani krzty gracji, choć najwidoczniej oczekiwała podziwu. Oczy domowniczki były szare, chociaż panienka od dziewięciu piekieł utrzymywała, że to blady błękit, lecz Barbara nie była daltonistą. Natomiast te należące do przybyszki - czarne jak kot, który uwielbiał przebiegać przez jej drogę. Ale w obu przypadkach ich rysy twarzy i ciemne jak węgiel włosy się zgadzały.
     Wampirzyca zmrużyła oczy. Cały jej mroczny i olśniewający czar pękł jak bańka mydlana. 
 — Nie wrobisz mnie w takie bzdury  prychnęła. Jej głos był zaskakująco miękki i przypominał Barbarze o ciepłym kocu czekającym w domu. Miejscu, z którego zostały jedynie zgliszcza.
Wtedy dostrzegła czarne jak atrament blizny po runach i zrozumiała, że to Nocna Łowczyni. 
  Przepraszam — rzuciła oschle Barbara, robiąc pewny krok przed siebie. — Nie ufam wampirom. 
 — Cóż... — Dziewczyna napięła mięśnie, których nerwowy ruch dostrzegła starsza kobieta od razu. — Znałam kiedyś wampira, który nie tknął człowieka.
 — W takim razie musi to być wymierający gatunek, proszę pani. — Głos Barbary Lightwood stał się nagle zimny jak lód. — Natomiast ja nie umawiam się z wampirami. To wbrew zasadom. Zabijam je. Porozumienia to dobra robota.
Młodsza Nefilim uniosła brwi w geście czystej, gorączkowej irytacji, a potem zmarszczyła, chcąc jak najszybciej opuścić tą ukrytą kamerę.
 — Okej, dosyć. Co tu się, do dziewięciu piekieł, wyprawia?
To jednej chwili wręcz niemożliwe było stwierdzić, która z młodych dziewcząt, wiotkich jak nimfy i zgrabnych jak fearie, była bardziej zdenerwowana.
Wielki Czarownik Brooklynu otworzył drzwi i znieruchomiał niczym kamień. Jego twarz stała się zielona jak jego "groszka".
 — Isabelle, teraz! — Zagarnął dziewczynę za ramię, zaciągając ją za drzwi i między czasie wysłał zdezorientowanej współlokatorce przepraszające spojrzenie. 
 "No tak, ojciec mówił, że jest niemożliwy. Porozumienia ma..." ostatnie słowo zawisło na końcu języka Barbary.

* * *

 — Isabelle. — Magnus pomachał dłonią przed oczami dziewczyny. —  Ty śpisz. Obudź się. 
 — Powiedziała, że jestem wampirem. I mówiła do mnie pani... — Isabelle pokręciła głową. — Takie wariactwa nie dzieją się tylko w snach, Bane.
 — Ten sen nazywa się czas, Lightwood. Jeśli nie możesz obudzić się, chodź spać. Jak się obudzisz, to się obudzisz. 
Isabelle Lightwood nie skomentowała maślanego masła, które było bez sensu, ale ufała Magnusowi w niektórych sprawach, ponieważ był chłopakiem jej starszego brata. Skinęła głową. 
 — Mówisz, że czas? — W jej głosie było słuchać okrutne zwątpienie.
 — Śnisz o przeszłości, której nie znasz. To niebezpieczne. — Magnus zmarszczył brwi.
 — Okej, to ostatnie pytanie. Dlaczego w tym śnie jesteś ty? — Przekroczyła próg mieszkania tuż za swoim rozmówcą. Czarownik machnął ręką. 
 — To jest po prostu dziwne lub, bo jestem ostatnią żywą osobą, która widziała te wydarzenia. 
Isabelle to nie pomogło w żaden sposób, a tylko poczuła ból brzucha, który sugerował, że znajduje się dalej od siebie samej od przyjaciół, od rodziny, od... niego. Samotność czyhała na nią w każdym ciemnym kącie.
Barbara spała, a ona usiadła na sofie w salonie i przyciągnęła do siebie nogi, pragnąc spać, a jednocześnie obudzić się jak najszybciej. 
Płomienie żalu lizały ją od środka, wypalając dziury i wydostając się na wierzch. Wszystko bolało siedmiokrotnie bardziej niż w rzeczywistości.

Jest, napisałam! Ostatnie tygodnie szkoły są udręką i to prawie cud, że moja średnia wynosi 5.27 i jestem jedyną osobą w klasie, która podniosła ją od tamtego roku. Cud nad cudami, proszę pań i panów. 
O co proszę? O szczere komentarze. Serio, ja nie gryzę!
Usunęłam weryfikację obrazkową i umożliwiłam komentowanie niezarejestrowanym użytkownikom.