piątek, 25 września 2015

IV. Kiedy oczy ślepe, a serce wie.

Ten rozdział ma ponad 2 tysiące słów. To dosyć duży wynik jak na mnie :P
Postaram się następny dodać wcześniej. Może nawet... za 2 tygodnie? To zależy od mojej szkoły i ilości materiału do nauki. Tak się składa, że w tym tygodniu mam już pierwszy sprawdzian z całego działu. To już po mnie.
Ale nie zapominajcie, że was kochałam i skomentujcie zagubionej duszyczce w czyściu ten rozdział. Za tą męczarnię, którą przeżyłam ze strony Vittorii, kiedy pytała mnie "a kiedy rozdział na wrogu?". Także ten, w końcu to napisałam.
_______________________________________

     Barbara nie miała pojęcia, jak Magnus chciał się tam dostać. Nie powiedział, gdzie się znajduje - wyglądało na to, że nawet on tego nie wiedział.
Czarownik zabrał ich na spacer około północy. Światło lamp przydrożnych opadało na mokrą drogę, zabłoconą, w której grzęzły buty. Będąc przyzwyczajona do gorszych warunków, nie narzekała i szczerze sądziła, że będzie jedyna. Isbell była cicha jak mysz pod miotłą. Straciła dom. Barbara wiedziała, jakie towarzyszy temu uczucie. Dziwnej pustki, straty czegoś ważnego i jeszcze... nie potrafiła określić ich słowami. Słowo może wyrażać wiele, ale kiedy użyje się go pochopnie, może stracić cały swój sens.
Isabelle sprawiała od początku osoby o silnej woli i samozaparciu. Mimowolnie wywoływała w niej dreszcze - nie podziwu, czy czegoś w tym rodzaju, a odrażające odczucie, że jest kimś innym, niż wszyscy sądzili.
Mijając kolejne kamienice, w których oknach już nie paliły się światła, coraz bardziej traciła poczucie, że Bane w ogóle wie, dokąd powinien się udać. Wszystko wydawało się w okół niej pulsować dziwacznym rytmem. Od początku wiedziałam, że jest obłąkany. Tato miał rację, co ja tu w ogóle robię...
Isbell, idąca w ramię w ramię w milczeniu z Isabelle, wychyliła się nieco do niej. Druga dziewczyna spojrzała na nie przelotnie, a potem wróciła do marszu w błocie.
 - Jeśli coś ci się nie podoba, możesz sobie iść do tej twojej Anglii. Nikt nie będzie tutaj za tobą tęsknił - syknęła.
Barbara spojrzała na swoje buty w ruchu, kiedy bezmyślnie nimi poruszała, idąc za resztą. Były brudne i przemoczone, a od zimna bolały ją palce u stóp.
 - Jesteśmy prawie przy Bramie - zawołał Magnus Bane przez ramię, sprawiając, że wszyscy jednocześnie zainteresowali się nim. Wyglądało na to, że bycie w centrum uwagi sprawiało mu przyjemność, mimo, iż całkiem niedawno stracił dom. Jego i Isbell, bo przecież to także jej musiało być ciężko.
Kobieta rozejrzała się po towarzyszach. Daleko przed nią Isabelle, w wysokich czarnych butach i białej sukience Isbell, z rozpuszczonymi włosami i twarzą pełną determinacji kroczyła przed siebie tuż za Banem - istny anioł zemsty. Eugenia w jasnym francuskim warkoczu szła ramię w ramię z Isbell, trzymając się od nich z dala o kilka kroków na wszelki wypadek. Suknia do połowy łydek w barwne kwiaty  łopotała nieznacznie, kiedy dziewczyna zdyszana próbowała dogonić czarownika.  Barbara zerknęła za siebie. Tuż za nią szedł nadąsany Thomas, ze zwieszoną głową. Ciemne włosy, które odziedziczył po babci jako jedyny z rodzeństwa, zbyt długą grzywką przysłaniały skutecznie jego twarz. Smętnie kopał pojedyncze kamienie, które napatoczyły się w pobliże jego nóg, a kiedy zorientował się, że na niego patrzyła, podniósł wzrok i odgarną włosy z twarzy. Uśmiechał się. Jego starsza siostra wiedziała, że to było fałszywe.
 - Szybciej! - Czarnowłosa Isabelle założyła ręce na piersi.
 Magnus Bane machał do nich w jasnym geście. Thomas podbiegł do nich, zostawiając siostrę w tyle, ale szybko to nadrobiła.
Zatrzymali się przed zniszczonym budynkiem. Karłowatym przy domach w okolicy, ten był walącą się szopą, może nawet sprzed pół wieku. Dach pokrywała czarna słoma, która wyglądał, jakby miał się zapaść lada chwila.
 - Więc... Ta szopa to Brama? - Chłopak pokręcił niepewnie głową.
 Isbell zacisnęła usta.
 - Tak, geniuszu. By nie znalazł jej żaden Przyziemny. Dzieci straszy się potworami z tej szopy, a ludzie boją się strzechy, więc jest w porządku.
Thomas jedną dłonią odgarnął niesforny kosmyk z oczu, a palce drugiej wałęsały się gdzieś w okolicy ud. Barbara obiecała sobie, że kiedy tylko dopadnie nożyczki, ostrzyże brata osobiście.
Chłopak najwyraźniej nie przemyślał swoich słów:
 - Ty też jesteś Przyziemną  - zauważył chłodno. I, o grozo, Isbell Georgius odpłaciła mu się pięknym za nadobne. Dłonią wycelowaną prosto w jego policzek, a po chwili już zapomniała o sprawie.
 - Śpieszmy się. Tato nie będzie na was czekać wieczność - rzuciła oschle, wskazując oddalającego się w stronę wejścia czarownika. Nikt się nie sprzeciwił. Kleiły im się oczy z senności - teraz na pewno była druga w nocy. I chwała Bogu, że nikt ich nie zobaczył w ciemnościach ulicy.
     W oknie pobliskiego domu zaświeciło się światło.

* * *

Dziedziniec wyglądał na zadbany. Trawa była przystrzyżona, przy schodach na piętro rosły małe drzewka dębu. 
Budynek wokół cały był zbudowany z czerwonej cegły, z małymi okienkami - w prawie każdym tliło się światło - wysoki na trzy piętra i zapewne poddasze. Był istną mieszaniną stylów, to pokazywało, jak zmieniał się przez wieki. To pokazywało, jak bardzo musiał być stary.
Eugenia ścisnęła ramię brata, kiedy świat zawirował jej przed oczami tysiącami różnych barw. Pierwsza z Bramy wyłoniła się Isabelle, która stała teraz koło niej i przyglądała jej się z braku zainteresowania czymkolwiek innym. 
Isbell opierała się o najbliższą ścianę, próbując złapać oddech. Jako Przyziemna nie mogła przywyknąć do tego typu rodzaju podróży. To taka osobliwa magia, która przenosi cię w ciągu sekundy - dobrze, bez przesady - lub kilku nawet na inną półkulę ziemską i do tego w ogóle nie można było przywyknąć. Co innego Magnus Bane. On uśmiechał się do nich pobłażliwie z odległości kilku metrów, pokazywał coś, co zapewne miało ich uspokoić, ale tylko pogorszyło ich nastrój. 
 - Czeka tu ktoś na nas? - zapytała Barbara, która otrząsnęła już się z szoku i od jakiegoś czasu lustrowała każdy centymetr sześcienny otoczenia wzrokiem.
Uśmiech na twarzy czarownika powiększył się jeszcze bardziej. 
 - Co za śmieszne pytanie. - Westchnął teatralnie. - Gdyby nie czekał, nie żylibyśmy.
Thomas pokręcił niepewnie głową. Zawsze wydawał się być niepewny wszystkiego. Chyba nawet, gdyby zapytano go, czy chciałby żyć, rozważałby wszystkie możliwości - że mógłby zachorować i żyć, ale nie całkiem, lub mogłaby przytrafić się jakaś tragedia, przez którą byłby warzywem. Był niezdecydowany, chociaż starał się to zmienić, ale nie wyszło. To śmieszne, ale w jego życiu chyba nigdy nic nie wychodziło.
Czasami żałował, że nie jest taki jak jego siostry. To on powinien bronić ich. 
 - To jakiś kolejny twój przyjaciel? - Był prawie pewien odpowiedzi.
 - Znajomy - uściślił Magnus, przyglądając się Lightwoodowi z uwagą. Chłopak zawiesił wzrok na jednym z tych maleńkich okienek i z ręką na sercu stwierdził, że zobaczył w nim kobiecą postać.
 - Aha - mruknął bez większego zainteresowania, wciąż wlepiając wzrok w tamto miejsce.
 - Wszyscy w porządku? Ktoś stracił nogą, rękę... lub inną część ciała? Nie? Okej, brygado marsz.
Czarownik bez owocnie próbował przywrócić ich wszystkich do stanu używalności. W końcu odpuścił zaprowadził ich do drzwi.
Były kute, pełne esów-floresów jak rama łóżek, całkiem inne od bram, jakie wytwarzali Nocni Łowcy - całkowicie nieświęte. Święte - takie dziwne, nie mające znaczenia słowo. Po prostu oznaczające, że odpiera Podziemnych.

* * *

- Można wejść - odezwał się męski głos, kiedy minęli korytarz i Magnus zapukał w ostatnie drzwi.
Otworzył je powoli, ale bez żadnego wahania.
 - Witaj, Trueblood.
Barbarze obiło się to nazwisko o uszy. Truebloodowie byli starym rodem Nocnych Łowców, prawie tak starym jak Lightwoodowie, ale nigdy Clave nie było z nimi zbytnio związane. Poza tym, gdzieś je słyszała ostatnio... tylko gdzie?
Mężczyzna wstał od stołu, poprawiając koszulę. Był pół głowy wyższy od Thomasa, brązowowłosy, o oczach ciemnych jak dwa węgliki, z najwyżej dwudniowym zarostem. Ubrany w czarne, wykrochmalone spodnie i białą koszulę, z za dużymi okularami na nosie.
 - Wolałbym przejść już na ty, Magnusie. - Skinął na niego głową.
Magnus był wyjątkowo zaskoczony i zadowolony jednocześnie - niecodziennie nadarzało się spotkać Nefilim, który nie nazwał go chociaż raz w ich relacji "czarownikiem" lub gorszym rzeczownikiem. Dzieci Lilith pozwalały się tak nazywać tylko w opisach, kiedy całkowity brak synonimów jest wyjątkowo irytujący. I tak miał szczęście, ponieważ Nocni Łowcy wampiry nazywali "pijawkami" lub "krwiopijcami".
 - Miło cię widzieć, Bello - uśmiechnął się do Isbell. - Coś się stało?
 - Uh, dobra północ. I owszem, stało się...
 - Dużo się stało - przyznała Eugenia, która początkowo nie miała zamiaru się w ogóle odzywać.
Isabelle i Barbara stały obok siebie, wyprostowane i z niezadowolonym wyrazem twarzy, a Thomas, biedny Thomas właśnie, kompletnie nie miał pojęcia, co zrobić z rękami i tykał się wszystkiego, co tylko pod ręką było.
 - Wszystko ci wytłumaczę - zapewnił szybko Magnus. - Ale jutro jeśli można...
 - W szafie, o tam, są klucze. Weź dwieście szóstkę i sto dziewięćdziesiątkę piątkę. Są do waszej dyspozycji. Trzecie piętro, w lewo. Traficie.
Uśmiechał się pod nosem, wciąż zerkając na Isbell, która o mało co nie przewróciła oczami.
W tej chwili wszystko było jasne, że podzielą się na męską i damską część grupy, a co za tym idzie, zaczną się sprzeczki. Oczywiście o to, czyj pokój jest lepszy.

* * *

Pokój dziewcząt miał jedną izbę i maleńki pokoik z wiadrem z wodą, służący za łazienkę. 
Sypialnia była tak mała, że nie było gdzie się ruszyć. Ściany pomalowano, podobnie jak w starym pokoju Isbell, na neutralny beż, a podłogę - prawdopodobnie w panelach - pokrywał szorstki, czarny, wełniany dywan. Będąc w pokoju w czwórkę, miały tylko trzy mosiężne łóżka zdobione w esy-floresy, co na pierwszy rzut oka je zniesmaczyło. 
 - Na pewno z nikim spać nie będę... - wymruczała Isbell. 
Jasnowłosa Eugenia też nie była zbytnio zadowolona, ale wykrztusiła:
 - Problemu nie widzę, mogę oczywiście być w łóżku z Barbarą, ale... jak wyobrażacie sobie spać, wiecie, w ubraniach...?
Barbara zajrzała do skrzyni stojącej przy drzwiach, a ona świeciła pustkami. 
 - Świetnie - mamrotała przez cały czas Isabelle. - Świetnie, no zajebiście... 
Kobieta spojrzała na nią wzrokiem, jakby oznajmiła "jestem z Marsa", i udała obrażoną. 
 - Dobrze, zaścielcie łóżka - poinstruowała resztę blondynka, wskazując złożoną pościel i puchową poduchę na każdym spaniu - a ja pójdę popytać po pokojach, czy ktoś nie pożyczy. 
I czmychnęła za drzwi, chcą jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Ale własnym.
 - Czy tylko ja nie mam pojęcia, po jakiego czorta nam tutaj toaletka zamiast łóżka? - skarżyła się głośno Isbell, trzepiąc poduszkę. Odpowiedziało jej jednogłośne "nie".

* * *

Dla Thomasa jeden pokój z Magnusem Banem, nawet na jedną noc, był męczarnią. Stały w nim dwa proste łóżka i nic więcej, a co za tym szło, miejsca wolnego było więcej niż u dziewczyn.  Magnus właśnie, jak to on, stwierdził, że za dużo go tam.
 - Nie, nie lubię prostokątnych - mamrotał pod nosem, "znikając" stół, który wyczarował. - Co powiesz na okrągły, Matiasie? 
Thomas wzruszył tylko ramionami i włożył poduszkę do poszewki. 
 - Uwielbiam okrągłe stołu. Są... 
 - Ciekawe...
Czarownik skinął głową, rzucając niebieskimi iskierkami, ale młody Lightwood nie jego okrągły stół miał na myśli. On ten stół miał w... gdzieś. 
 - Jak myślisz, który kolor będzie lepszy? Czerwony czy niebieski? 
Thomas przysięgał, że jeszcze jedno słowo i zwiąże mu ręce, zaklei usta, udusi gołymi rękami i zacznie rzucać przekleństwami.

* * *

Eugenia zapukała do kilku pokoi dalej w lewo, ale były puste, a w innych nie przywitano ją zbyt serdecznie.
 - Nefilim - wysyczał pewien wilkołak, zatrzaskując jej drzwi przed nosem. No cóż, jego maniery dawały sporo do życzenia. 
W końcu dotarła do pokoju dwieście dwanaście. Stała przed nim dwie minuty, aż stwierdziła, że jest pusty, ale w końcu otworzono jej. 
Stanęła w nich brązowowłosa dziewczyna, nieco od niej młodsza, ale za to niższa o prawie półtorej głowy i drobna, ale wyglądała na osobę w wieku Thomasa i Isbell zapewne też. Jej ramiona, dłonie i szyja pokryte były Znakami, czarnymi jak nowe i Eugenia poczuła, że jej kamień spadł z serca, że trafiła na Nefilim, a na dodatek ta dziewczyna wyglądała na miłą.
 - Dobry wieczór - odezwała się i w tej chwili blondynka stwierdziła, że się przeliczyła.
 - Ten... no, ten... 
Nocna Łowczyni zaprosiła ją ruchem dłoni do wejścia. Pokój był podobny do tego ich. Ściany w neutralnym beżu, czarny, szorstki dywan na podłodze, toaletka, na której stała lampa naftowa, drewniana skrzynia stojąca przy drzwiach i dwa łóżka rzeźbione w esy-floresy. Przez małe okienko widać było patio i nocne niebo.
 - Ooo... - wyrwało się z ust starszej pani leżącej w łóżku pod oknem. - Przyprowadziłaś koleżankę, kochanieńka? 
 - Nie, mamo - odpowiedziała brunetka, spoglądając z troską na chorą matkę. - Ona tylko przyszła o coś poprosić. 
Eugenia czuła, jak gubi gdzieś język. 
 - No, dziewczynko - odezwała się znowu staruszka, próbując podnieść się, ale jej córka to uniemożliwiła. - Przedstaw się. 
 - Eugenia. Nazywam się Eugenia... Lightwood.
 - Ostatni raz widziałam jakiegoś Lightwooda dwadzieścia pięć lat temu. Benedict był okropnym krętaczem. Ale ci jego synowie byli wyjątkowo czarujący. Więc jesteś córką jednego z nich? To okropne, jak splamiono wasze imię... O Jezu, tak mi przykro.
 - Mamo, panna po coś tutaj przyszła. Na pewno jest śpiąca.
 - Daj, dziewucho, trochę się o świecie dowiedzieć. Na stare lata też się coś od życia należy biednej matce! Matce rodzonej bronisz, Barbaro? 
Staruszka popatrzyła na córkę świdrującymi orzechowymi oczami, dokładnie takimi samymi jak jej, a także podobnymi do tych Trueblooda, tego mężczyzny, który dał im klucze do pokoi i znajomego Magnusa Bane'a.
Dziewczyna zzieleniała na twarzy.
 - Nie, oczywiście, że nie. Mamo... - szepnęła.
 - Ja naprawdę się śpieszę. Tylko koszulę chciałam pożyczyć... - wydukała Eugenia, kiedy starsza pani przestała wydawać się taka miła.
Seniorka uśmiechnęła się do ciemnowłosej dziewczyny i machnęła na nią ręką.
 - Weź, Basiu, wyciągnij koleżance tą swoją podomkę... - rzuciła niedbale, ale z wyczekiwaniem przyglądała się córka, kiedy ta grzebała pospiesznie w skrzyni.
 - No, ja bym trzy lub cztery pożyczyć chciała... - mruknęła pod nosem jasnowłosa.
 - Weź, Basiu, cztery wyciągnij.
Dziewczyna przy skrzyni znieruchomiała. 
 - Ale, jak dam cztery, to dla mnie nie będzie... - dukała. Eugenii robiło się słabo na widok matki zastraszającej córkę. Poczuła nagle nutę sympatii dla tej brunetki, jak gdyby nie odezwała się do niej na początku tak zimno. 
 - To ja trzy wezmę, nie będę robić problemu... 
 - Ależ nie, nie ma problemu. Prawda, Basiu? - staruszka spojrzała ostrzegawczo na szesnastolatkę. 
 - Prawda.

* * *

 - Tobias? - Magnus zajrzał do łazienki, szukając współlokatora. Nie było tam po nim ani śladu, ani w sypialni tym bardziej. - Hej, gdzie jesteś? 
Zamknął drzwi i wycofał się na korytarz. Może siedział na schodach, ale poszedł do dziewczyn życzyć i miłych snów. Może...
Ale w pokoju numer dwieście sześć zastał tylko cztery dziewczęta w łóżkach. Ale Thomasa nie było widać ani śladu.