niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdroże - prolog

Mój najnowszy pomysł - historia, która dostosowuje się do waszych wyborów! Od was zależy, jakie będzie jej zakończenie. Na koniec rozdziału zadaję pytanie, np. pójdzie do Taki z Gregiem czy posłucha Jace'a i zostanie w domu? Nie ma czegoś takiego, jak lepszy czy gorszy wybór. Istnieją plusy jak i minusy. Wygrywa większość.
Opis:
Maryse Lightwood, rozwiedziona i zgorzkniała, wychowuje samotnie jedyną wnuczkę. Niewytłumaczalny żal do istoty, która odebrała życie jej córki, jest większy niż inne uczucia. Rozdroże spotyka je obie na każdym kroku.

     Chłód okrył ramiona Isabelle. Miasto Kości było przerażające na wiele sposobów, a powód przez który się tam znalazła, także niezbyt przyjemny. Jeden z demonów paskudnie rozorał Jacemu brzuch. Na demoniczne rany nie działały runy, a byli bliżej wejścia do Miasta, więc wzywanie specjalnie Cichych Braci trwało by zbyt długo.
Mimo tego, że nie groziło jej tam absolutnie nic, poza jej własnym umysłem, przerażał ją każdy cień, kładący się na ścianie. I kiedy stwierdziła, że zdobiące je ornamenty są piękne, mimo, że przedstawiały potworności; czaszki z chłodnym, pustymi oczodołami, palenie zwłok, ludzi zamarłych w przerażeniu... i wtedy przypomniała sobie, że otaczają ją prochy Nocnych Łowców. Stoi na ich kościach i że ją spotka taki los - po śmierci spalą jej ciało, a pozostałości zamieszkają z budulcem i pomoże w rozroście Miasta. Nawet wtedy nie otrzyma spokoju...
Isabelle Lightwood.
Dziewczyna nienawidziła mrożącego krew w żyłach wrażenia, które było podobne do wkładania kostki lodu za kołnierz, kiedy jeden z Braci odezwał się w jej umyśle.
 - Tak? - odparła, odwracając się i patrząc na zakapturzoną postać.
 Stał pod szarym łukiem między pomieszczeniem w którym leżał jej brat, a nią, w ciemnej szacie, włóczącej się po ziemi.
Ocierała ręce o siebie, po części chcąc dodać sobie otuchy, ale w większym stopniu chcąc się ogrzać. Wizja rozmowy z Cichym Bratem, który był prawie jedną nogą w zaświatach, z zaszytymi ustami, przerażała ją sama w sobie. Co jeśli...
Co jeśli oznajmi jej, że Jace nie żyje i nic nie mogli zrobić? Nie...
Oczekujesz dziecka. To dziewczynka.
Zamarła. Przez chwilę wydawało jej się, że jego słowa; o ile można nazwać je słowami, są tylko jedną z głupich możliwości układających w jej głowie, ale Brat stał dalej w milczeniu.
Chciała poprosić: możesz powtórzyć? Ale była zbyt zdezorientowana, by wymusić z siebie cokolwiek.
Jonathan jest w dobrym stanie. Możesz go odwiedzić. Brat Hieronim zaprowadzi Cię do niego.
Wtedy w ciemności dojrzała drugą postać, niemożliwie podobną do pierwszej. Tradycyjna sięgającą do posadzki ciemna szata, kaptur zakrywający twarz, zaszyte usta i to coś, co wzbudzały dreszcze...
Cichy Brat odwrócił się i zrobił kilka kroków. Przez chwilę Isabelle oglądała to, obserwując jego beznamiętny chód. Nie było w nim nic, co wzbudzałoby sympatię. W końcu zrozumiała, że szukanie w nim człowieczeństwa jest bezcelowe i posłusznie poszła za nim w stronę sąsiedniego pomieszczenia.

***

     Jace czuł się dobrze. O ile dobrze, ma to samo znaczenie, co znośnie. Najważniejsze, że brzuch już nie bolał. Miał tylko wielką chętkę na drapanie świeżo zasklepionej rany i sen. Ale nie mógł zrobić ani pierwszego ani drugiego. Z nudów zaczął liczyć czaszki na suficie. Po kilku minutach naliczył dwadzieścia jeden, dokładnie tyle, ile lat miała Izzy.
Aleca nie było. W ogóle nie pokazywał się w Instytucie, odkąd Magnus przytachał mu niespodziewanie do domu małego, niebieskoskórego czarownika. To było dwa lata temu i od tego czasu ich relacje się pogorszyły. Za to Isabelle... wciąż mieszkała z nim pod jednym dachem. Clary uparła się nawet, by to ona była jej świadkiem na ich ślubie.
     Pamiętał ten dzień doskonale, to nie było dawno; jakieś pięć miesięcy wcześniej. Kiedy planowali uroczystość, koniecznie chciała, by to Simon był świadkiem.
Isabelle uśmiechała się przez całe przyjęcie, ale oczy mówiły coś całkowicie przeciwnego. Nie minął nawet miesiąc. To musiało boleć.
Przymknął oczy, powtarzając sobie, że nie powinien mieszać dobrych wspomnień z tymi gorszymi. A wspomnienie smutnych oczu siostry do takich się zaliczało.
 - I jak tam? - Głos Isabelle, jak zwykle trochę troskliwy, ale w gruncie rzeczy wyzywający, ostatecznie go przebudził. Wtedy dopiero zauważył otaczającą go szarość, gołe ściany i nieprzyjemne prześcieradło docierające się o jego dłonie. Bez wątpienia był w Mieście Kości. Co on tam robił? I na Anioła, dlaczego wcześniej tego nie zauważył?
To trucizna demona oznajmił Cichy Brat, stojący obok dziewczyny. Nie, kobiety. Nie potrafił wskazać chwili, w której Isabelle stała się kobietą, a nie zbuntowaną nastolatką.
     Teraz stała przed nim, ubrana w czerń typową dla Polowań, naszpikowana sztyletami w każdej fałdzie swojego ubrania, z elektrycznym batem - prezentem od ojca na dwunaste urodziny - owiniętym wokół nadgarstka, blada, z ciemnymi włosami do pasa związanymi w koński ogon. Rozpuszczone sięgały niemal kolan. Pamiętał sprzeczkę, podczas której Maryse zrobiła córce przydługi wykład o włosach i o tym, że jej są za długie. Nikt nie spodziewał się, że to poskutkuje, ale ostatecznie zaczęła je wiązać. Początkowo wyglądała dziwnie, ale to było ponad rok temu i wydawało się, że zawsze tak wyglądała.
Świeże Znaki, czarne oraz te starsze, bledsze pokrywały prawie każdy centymetr jej odsłoniętej skóry, a i tak miała ich mniej niż Jace. Podobno to on był mistrzem kontrastów, ze złotymi oczami, szarymi cieniami kładącymi się pod powiekami i jasnymi włosami, ale jego siostra, jej czarny strój naprzeciwko prawie białej skóry, wyglądał oszołamiająco. Jedynym ciepłym punktem wydawały się usta, z ich krwiście czerwoną barwą. Biła go w tej dyscyplinie o głowę.
 - Jak się czujesz? - Pochyliła się nad nim z uśmiechem. Nawet z nikłym świetle pochodni dostrzegł bladość jej twarzy. Była blada jak ściana.
 - Całkiem nieźle. - Uniósł czarną bluzkę. Przez pół brzucha, w okolicach wątroby, biegła czerwona pręga.
Jace dotknął blizny. Zabolało, ale wciąż uśmiechał się do siostry.
 - Wszystko w porządku? - zapytał, patrząc prosto w jej twarz. Odwróciła wzrok.
 - Oczywiście. Dlaczego miało by być coś nie w porządku?
Ale jej oczy mówiły co innego. I Jace wiedział znowu, że uśmiech jest fałszywy.
Będzie milczeć do końca czy wydusi z siebie prawdę?